Zanim wydałam swój debiut literacki, z rynkiem wydawniczym nie łączyło mnie praktycznie nic, poza tym, że kochałam czytać.
Jedyną okazją do zapoznania się z procesem powstawania książki – kiedy byłam już pewna, że samodzielnie wydam „Polka potrafi. Zostań bohaterką własnego życia!” – było zaproszenie na lunch znajomego, który chwilę wcześniej otworzył małe wydawnictwo. W ciągu godzinnej rozmowy napomknął mi o podstawach przygotowania publikacji od strony technicznej i logistycznej, zasugerował, jakiego zarobku mogę się spodziewać na jednym egzemplarzu i podał namiary na sprawdzoną drukarnię. To był cały „research”, który zrobiłam w temacie wydawania książek. Obecnie nieustannie podkreślam, jak bardzo jestem sobie wdzięczna za to, że nie zaczęłam czytać o self-publishingu w materiałach dostępnych ówcześnie w języku polskim.
Jesienią 2014 roku chciałam przeprowadzić w Warszawie szkolenie stacjonarne dotyczące samodzielnego wydawania książek. Postanowiłam więc sprawdzić, co już się o self-publishingu pisze, kto z niego w Polsce szkoli i czy w ogóle. Zaczęłam szukać… i śmiałam się na głos, z niedowierzaniem kiwając głową.
Po pierwsze, z wydawania książek dla niezależnych autorów szkolili… pracownicy dużych wydawnictw. Skąd osoba działająca w trybach skostniałego systemu rynku wydawniczego ma mieć pojęcie o self-publishingu, jeśli sama nigdy nie przeszła tej ścieżki? Po drugie, okazało się, że gdybym na teksty o self-publishingu trafiła przed ruszeniem z projektem „Polka potrafi” i wzięła je sobie wtedy do serca, w życiu nie udałoby mi się osiągnąć tego, co zrobiłam.
I nawet nie chodzi tu o powtarzane jak mantra „na książkach się nie zarabia”1, a o całą resztę założeń: ile trwa wydanie książki, jak ciężkie jest znalezienie podwykonawców (korektora, redaktora, osoby od składu, grafika), jaką trzeba mieć społeczność, żeby myśleć o odniesieniu sukcesu, co wiąże się z posiadaniem własnego wydawnictwa i ile to wszystko kosztuje.
Jasne, każdy ma swoją definicję sukcesu, ale jak dla mnie zarobienie 30 000 złotych w dziesięć tygodni od oficjalnej premiery książki jest sukcesem. A dokładnie taki wynik osiągnęłam, mimo że pięć miesięcy wcześniej nie miałam ani książki, ani społeczności, ani budżetu na druk i marketing, ani doświadczenia ze sprzedażą i kreacją produktu. Miałam za to konkretny cel i przekonanie, że znajdę sposoby na to, by go osiągnąć.
„Nie wiedzieli, że to niemożliwe, więc tego dokonali” – dokładnie tak można by podsumować moją historię self-publishingową. Jeśli ktoś mówi Ci, że na książkach się nie zarabia albo że coś jest nie do zrobienia, oznacza to tylko tyle, że on nie umiałby tego zrobić. Nie oznacza to, że Tobie się nie uda.
Zapomnij więc o tym, co powtarzają ludzie– szczególnie ci, którzy sami nigdy nie wydali książki lub wydali ją bez dużej dawki kreatywności, wyobraźni i przedsiębiorczości.
Zamiast tego zastanów się, co chcesz osiągnąć, a potem zacznij szukać sposobów na to, by to zrobić.
- Twierdzenie powtarzane również przez tych, którzy prowadzą autorów i szkolą z self-publishingu. Od razu pojawia się we mnie pytanie: jeśli jako „ekspert” od razu zaznaczasz w rozmowie z klientem, że nie ma co liczyć na zarobek z pierwszej książki, to czy na pewno jesteś odpowiednią osobą na właściwym miejscu? Dla mnie wygląda to, jakbyś po prostu nie wiedział, o czym mówisz… ↩